czwartek, 1 sierpnia 2013

Rozdział 1 - Kiedy wszystko się zaczęło psuć.

             Tego dnia obudziłam się tak jak zawsze. Słońce przebijało swe promienie przez żaluzje. Była połowa lipca, czyli już od godziny dziesiątej w Liverpoolu było gorąco. Leniwa atmosfera panująca w domu udzieliła się też mnie. Z głową w poduszce, próbowałam jeszcze chwilę się zdrzemnąć, ale nie było mi to dane. Nagły krzyk ojca, spowodował, że się poderwałam. Zanim zrozumiałam co on próbuje mi przekazać, mój brzuch zaczął domagać się jedzenia. Odruchowo zeszłam po schodach. O dziwo nadal nie wiedziałam o co się wścieka mój tata. Rozmawiał przez komórkę. Ze schodów usłyszałam, że nie mówi po angielsku. Język ten był dla mnie niezrozumiały. Próbowałam zakraść się do kuchni po miskę płatków śniadaniowych, ale skrzypienie drewnianych paneli zdradziło moją obecność. Tata odwrócił się w moją stronę i błyskawicznie odłożył telefon. 
      - Cześć kochanie. Myślałem, że śpisz– uśmiechnął się, ale na jego twarzy było widać smutek – Przepraszam, że Cię obudziłem
      - Tato, wyglądasz niewyraźne, coś się stało? - przestraszona spytałam. Wiedziałam, że nie uzyskam prawdziwej odpowiedzi, ale bez względu na to martwiłam się o niego. 
      - Wszystko w porządku. Nie martw się o mnie. Jesteś głodna? Zrobiłem dla ciebie śniadanie - Nie uzyskując trafnej odpowiedzi zapytałam jeszcze raz. Tym razem bardziej nacisnęłam. 
      - Nie wydaje mi się. – zmrużyłam oczy. Jakbym próbowała zmusić go do odpowiedzi. - Czy to chodzi o ten telefon? Wyglądałeś na zdenerwowanego rozmową. - Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Zawsze był opanowany i spokojny. To było jakby jego drugie oblicze.
      - Alice, nic się nie stało. Zaufaj mi, proszę – powiedział nerwowo, ale na tyle stanowczo, żebym nie pytała go już więcej.
      Kiwnęłam głową, a on objął mnie ramieniem i zaprowadził do kuchni. Chciał rozluźnić atmosferę, jednak pozostało napięcie po naszej rozmowie . Postanowiłam się dowiedzieć na własną rękę co tak zdenerwowało tatę.
      Po zjedzeniu śniadania, poszłam do swojego pokoju. Wzięłam czyste ubrania, kosmetyki i poszłam do łazienki. Stanęłam przed lustrem i spojrzałam w swoje odbicie. Obmyłam moją twarz. Duże zielone oczy były jedyną rzeczą, którą mogłam się szczycić. Wiecznie zadarty, piegowaty nos, nie za cienkie usta, chuda twarz oraz ciemne brązowe, proste włosy sięgające do ramion. Wydawało mi się, że jestem bardzo brzydka. Rodzina zawsze porównywała mnie do mojej zmarłej przed 10 laty mamy Anne. Jednak ja uważałam, że nie ma na świecie kobiety piękniejszej od niej. 
      Ubrałam czerwoną sukienkę na ramiączkach, a włosy tak jak zawsze upięłam w wysoki kucyk. Kiedy zeszłam na dół, taty już nie było, ponieważ pojechał na uczelnię, gdzie wystawiał biologię. Postanowiłam pójść po moją przyjaciółkę Julie. Julie mieszkała na przeciwko mnie. Znamy się od prawie 11 lat. Poznałyśmy się jako czterolatki na pobliskim placu zabaw. Prawdziwymi przyjaciółkami stałyśmy się po śmierci mojej mamy i taty Julie. Od tamtej pory byłyśmy nierozłączne. Każdą wolną chwilę spędzałyśmy razem. 
       Kiedy moja przyjaciółka do mnie przyszła, opowiedziałam jej cały dzisiejszy poranek, zaczynając od podsłuchanej rozmowy, a kończąc na śniadaniu. Kiedy skończyłam swoją opowieść, Julie nie wiedziała co powiedzieć. Była zdziwiona tak samo jak ja. Kiedy w końcu odzyskała świadomość odpowiedziała:
       - Alice, za wszelką cenę musimy dowiedzieć się z kim rozmawiał twój tata. 
       - Ok, zgadzam się. Kiedy zaczynamy? - starałam się uśmiechnąć, jednak Julie zauważyła moje wahanie.
       - Hej. Nie martw się, wszystko się ułoży - powiedziała próbując mnie pocieszyć.
                                                ***
       Po wyjściu Julie zaczęłam przeszukiwać pokój taty. Pod łóżkiem, w każdej szufladzie, szafce. NIC!!! Jak to możliwe zastanawiałam się... Coś musi być! Wykończona poszukiwaniami, usiadłam na łóżku, położyłam głowę na poduszce i zasnęłam.  
       Obudził mnie mój tata, gdyż wrócił do domu. Spojrzałam na zegarek. Był już późny wieczór. Dla rozluźnienia sytuacji w domu postanowiłam przygotować na kolację ulubione danie taty - naleśniki. Nie wiem czy naprawdę jest to jego ulubiona potrawa, ale to jest jedyny posiłek jaki umiem zrobić (oczywiście nie licząc kanapek). 
       Tego wieczoru tata również przygotował dla mnie niespodziankę. Po zjedzeniu naleśników zadzwonił dzwonek do drzwi. Tata poprosił mnie żebym otworzyła, bo to mój gość. Zdziwiona podeszłam do drzwi, spojrzałam przez wizjer i zobaczyłam moją ukochaną ciocię Mary. Jest to młodsza siostra mojej mamy. Niestety bardzo rzadko widuję się z ciocią. Mieszka w Los Angeles. Tym bardziej zdziwiła mnie jej wizyta, zazwyczaj spotykałyśmy się na Boże Narodzenie, czy ferie zimowe, a tutaj środek lipca, a ciocia stoi u moich drzwi. Podeskscytowana jej wizytą szybko otworzyłam drzwi i rzuciłam się cioci na szyję, a dopiero później pozwoliłam jej wejść do domu. Jednak wciąż byłam zdziwiona dlaczego ciocia nas odwiedziła. Czy to ma związek z dzisiejszą rozmową telefoniczną taty? Tylko dlaczego tak szybko się rozłączył? Coś mi nie pasowało. Musiałam z kimś na ten temat porozmawiać. Julie odpadała, bo wiedziałam co powie, że świruję. Tata, nie, bo to o niego chodziło. Została ciocia, kiedy tata pójdzie spać pójdę do jej pokoju i porozmawiam z nią o dzisiejszej rozmowie taty.
        Tata zasnął, wiedziałam to, ponieważ zawsze przed snem słuchał Czajkowskiego. Była to ulubiona muzyka mojej mamy... Zapukałam do pokoju cioci.
        - Ciociu, nie śpisz jeszcze? - zapytałam szeptem
        - Nie, nie, coś się stało, dlaczego jeszcze nie śpisz, jest 3 w nocy. 
        - Ciociu, mam problem. Dzisiaj rano obudził mnie krzyk i zdenerwowany głos taty. Cicho zeszłam żeby zobaczyć z kim rozmawiał. Był to niezrozumiały dla mnie język, jednak gdy mnie tata zobaczył od razu się rozłączył i udawał, że nic się nie wydarzyło. Naprawdę martwię się o niego. 
        - Alice. Nie musisz. Wiem z kim rozmawiał i możesz mi zaufać, to nic strasznego. 
        - Ciociu, powiedz mi proszę, nie powiem niczego tacie... Bardzo Cię proszę.
        - Kochanie, przyjdzie czas kiedy tata Ci o tym powie, widocznie uznał, że to jeszcze nie teraz. Bądź cierpliwa, zostanę w Liverpoolu do momentu aż tata Ci powie. Obiecuję, będę wtedy przy Tobie. A teraz idź spać i spróbuj zasnąć.
        Nie chętnie poszłam do swojego pokoju, położyłam się na łóżku, choć wiedziałam, że nie zasnę. Włączyłam komputer, weszłam na Facebooka, Julie nie ma, śpi. Może siedzi na Skype? Nie ma jej. Wysłałam jej smsa "Julie, jak będziesz mogła to zadzwoń. Pilne.". Może jakoś ona mi pomoże. Zaczęłam się zastanawiać nad całym dzisiejszym dniem: rozmowa taty, przyjazd cioci Mary, rozmowa z ciocią. O co w tym wszystkim chodzi?!                  Zmęczona tymi wszystkimi rozmyśleniami w końcu zasnęłam. Jutro też jest dzień, ciocia pewnie chce odwiedzić swoich starych przyjaciół, tata idzie na uczelnię. To moja jedyna szansa.

Karta postaci - ALICE LAYNEY

Imię: Alice
Nazwisko: Layney
Wiek: 15 lat
Rasa: Czarodziejka
Charakter: Nieśmiała, zamknięta w sobie. Bardzo pomocna. Troszczy się o swoich bliskich. Jest bardzo odważna. 
Narodowość: Mieszka w Wielkiej Brytanii. Jej mama jest Brytyjką, tata Francuzem.
Języki, jakie zna:
- angielski
- francuski
- uczy się włoskiego
Hobby: taniec, śpiew

piątek, 5 lipca 2013

Ian Shedler/Rozdział 1- A na początku...

Na wrzosowiska spłynął mglisty poranek. Słońce, jakby uśpione,  wyglądało z za szarych chmur- które sunęły leniwie przez równie szare niebo.  Nic nie zapowiadało słonecznego dnia.
Już od dawna nie spałem. Oparty o ramę łóżka próbowałem złapać oddech. Z wykrzywioną od przerażenia twarzą, mogłem zrobić tylko jedno- zakryć ją. Przyłożyłem więc ręce, kompletnie zasłaniając oczy. Spłynęło mi parę łez, które zaraz potem wytarłem.
Trzęsły mi się kolana i czułem jak dygoczę. Tylko moje sny mogą doprowadzić mnie do takiego stanu. Koszmary wyłonione z najgłębszych zakamarków mojego umysłu są przecież najgorsze… Zamknąłem powieki, aby zaraz je otworzyć z nową dawką strachu. Jeszcze chwila i zaraz wszystko powinno wrócić do normy, więc muszę się uspokoić.
Zsunąłem się z łóżka i wyprostowałem swoje skostniałe ciało. Lekko się przeciągnąłem, by pobudzić krążenie. Serce przestało mi walić, a zimny pot nie oblewał już mojego czoła. „Mówiłem, że zaraz przejdzie, prawda?” pocieszyłem się w myśli i uśmiechnąłem się do siebie. Podszedłem do wielkiego lustra na wpół zakrytego i stanąłem przed nim. Mięśnie twarzy zaczęły mi się rozluźniać i nie przypominałem zbitego psa, który z przerażeniem przyjmuje wszystko na siebie. Wyglądałem jak przeciętny nastolatek. Może trochę za wysoki jak na swój wiek, ale nie narzekam. Ubrany byłem w same spodenki w których zawsze lubiłem spać. Wróciłem do normalności. Wszystko już jest w porządeczku.
Usłyszałem skrzypienie. Kilkumetrowe, pozłacane drzwi zaczęły się otwierać. Zainteresowany przyjrzałem się bardziej. Wychyliła się z za nich drobna, piegowata twarzyczka z przepraszającym wzrokiem. Jej jasnozielone oczy zalśniły w nikłym promieniu słońca, które jakby na zawołanie się pojawiło, bo chciało zwrócić moją uwagę na to, jak bardzo jej ślepia potrafią się błyszczeć. Po chwili jednak ognista kula schowała się za grubą warstwę chmur.
Wiedziałem przecież kto wszedł, to była Liliana. Rok młodsza ode mnie pokojówka, która pracuje tutaj tak jak jej ojciec. Zawsze jest pogodna mimo, że trochę nieśmiała i niezdarna. Lubię ją najbardziej z całej służby, bo ona spędza ze mną większość swojego wolnego czasu. Pociesza i zawsze wie kiedy potrzebuję jej najbardziej. Akurat teraz była taka chwila, bo zawsze po moich koszmarach czuję się lepiej po jej przybyciu.
- Dzień dobry, paniczu- powiedziała niemal szeptem i weszła delikatnie stąpając ze srebrną tacą, na której leżały lekarstwa i gorzka, czarna herbata. Podeszła do etażerki przy łóżku i z nienaganną starannością położyła na stoliku ciężar. Brałem naprawdę sporo tych wszystkich medycznych świństw, po których zawsze zachowywałem się jak świr i odruchowo, się skrzywiłem, gdy przypomniałem sobie ten okropny smak i uczucie, które po tym zostawało.  Niechętnie przywlokłem się do łóżka i usiadłem na nim. Teraz nie mogłem wzbudzać podejrzeń, że jeszcze śnią mi się te koszmary. Dostanę następną porcję leków i przegapię rok w akademii, a to było by okropne. Nie mam ochoty przechodzić jeszcze raz przez te serie pytań i badań…
- No, dobra panie smutasie! To ostatnia porcja w twoim leczeniu!- uśmiechnęła się milutko, mieszając tabletki z herbatą. Wyciągnęła potem łyżkę i nalała na nią syrop. Wykrzywiłem się w grymasie.
- Nie chcę- mruknąłem, odwracając twarz bokiem do pokojówki.
-Niech się panicz nie wygłupia…
Milczałem. Nie miałem zupełnej ochoty brać tego okropieństwa do ust. Nie dość, że smakuje obrzydliwie, to jeszcze po tym czujesz się, jakbyś był po paru piwach. Nie chcę tego i koniec!
Liliana spokojnie podeszła do mnie i lewą ręką złapała mnie za szczękę, delikatnie ją uchylając. Wlała zawartość substancji i przymknęła moje usta. Z bólem przełknąłem gorzką ciecz, łypiąc na pokojówkę jednym okiem. Ta szybko podała mi herbatę, którą też niechętnie wypiłem do końca. Lekko mnie zemdliło, ale to było normalne. Zaraz odczuję więcej skutków ubocznych.
- Dopóki panicz ma jeszcze siłę, proszę się przebrać – dziewczyna lekko koślawo podeszła do szafy i wyciągnęła zestaw moich codziennych ubrań. Wodziłem za nią wzrokiem, powoli robiąc się ociężały. „Leki działają” pomyślałem.
Rudowłosa odwróciła się do mnie tyłem, a ja nałożyłem w tym czasie białą, aksamitną koszulę na ramiona, a na nogi nowe grafitowe spodnie. Skarpetki ubrałem i nałożyłem tenisówki. Zielonooka znów stanęła przodem do mnie. Zacząłem widzieć jak przez mgłę. Ekstra. 
- Zimno mi – usłyszałem swój, lekko stłumiony głos, który -o dziwo- sam wydobyłem odruchowo. Teraz to już na pewno straciłem nad sobą kontrolę. Świetnie.
- Ja wiem, że to przez te leki Ian, ja wiem- mruknęła posępnie rudowłosa kładąc rękę na moim czole. Gdybym miał siłę na pewno zażartowałbym z tego, że Lill zwróciła się do mnie po imieniu, a nie per „panicz”, ale byłem wtedy taki ociężały…
-Połóż się- nakazałem dziewczynie, która z lekkim oporem przysiadła na samym krańcu łóżka, a potem powoli się odchyliła. Miękko położyła się na jedwabnej pościeli. Nie była zbytnio zadowolona, ale po prostu jej potrzebowałem… Wtuliłem się więc w jej talię, obejmując ją rękoma. Przymknąłem ciężkie powieki i mruknąłem zadowolony pod nosem.
Nagle, poczułem jak dziewczyna gładzi mnie po włosach, śpiewając jakąś dziecinną piosenkę. Byliśmy tak chwilę, ja na pograniczu snu i jawy. Nie odezwałem się jednak ani słowem, bo nawet nie byłem pewny, czy mój bełkot po tych lekach będzie zrozumiały. Liliana tez nie zaczynała rozmowy, chyba zdawała sobie sprawę z tego, że nie jestem w stanie poprowadzić dialogu.
I było mi tak przyjemnie, że nawet skutki leków dało się jako-tako znieść. Po jakimś czasie zaczynałem przymykać oczy, a później przysnąłem.
Jak dobrze, że nic mi się nie śniło…
***
Obudziłem się sam. Musiało być już po piętnastej, bo słońce było niesamowicie ociężałe. Nieliczne chmury chyliły się ku horyzoncie, jakby czekały już na zachodzące słońce.
 Wstałem lekko obolały i doszedłem do ogromnych pozłacanych drzwi. Uchyliłem je i ukradkiem przez nie się przemknąłem. Od razu znalazłem się w dużym holu, rodem z gotyckich zamków. Ogromne witraże przedstawiały wizerunki rycerzy i smoków, oczywiście- walczących. Od dziecka je podziwiałem… Pamiętam nawet, że razem z rodzeństwem próbowaliśmy przerysować te postaci i poprzyklejać na swoje szyby. Niestety, służba nam zabroniła, bo powiedziała, że nikt nie będzie zdrapywał z szyby kleju. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Lubiłem te czasy, kiedy wszyscy byliśmy razem…
Szedłem po czerwonym, zdobionym dywanie wzdłuż poręczy wykonanej z hebanu. Wstąpiłem na schody zrobione z tego samego drewna i cicho stąpałem po nich, aż na parter.
Na tym piętrze znajdowały się wszystkie portrety mojej rodziny od pradziadków, aż po moje pokolenie. Nie wiem dlaczego, ale moje nogi same mnie tu poniosły, mimo, że nie miałem zamiaru zwiedzać tej części domu. Wzruszyłem ramionami i skupiłem się na malunkach.
Oczywiście, że nie miałem ochoty oglądać moich przodków. Skupiłem się tylko i wyłącznie na rodzeństwie, nawet nie na rodzicach. Zresztą, prawie w ogóle ich nie pamiętam, więc wiedza o ich wyglądzie nie jest mi tak bardzo potrzebna…
Najbardziej lubię ten portret, gdzie razem z moim bratem i siostrą siedzimy pod drzewem i odpoczywamy. Jest to najspokojniejsze wspomnienie z czasów dzieciństwa i jedno z niewielu do których lubię wracać. W końcu mój brat kiedyś uciekł z domu i już nie odezwał się do nas. Nigdy. Miałem wtedy pięć lat, a naszych rodziców już dawno nie było. Nie wiem co się z nimi stało i nawet nie próbuję dociekać…
No więc, miałem pięć lat, a mój brat Privell, miał piętnaście. To była burzliwa noc, a ja jako ostatni widziałem się z zaginionym. Pamiętam, że był już ubrany w czarną, długą, pelerynę, a na plecach miał ogromny plecak wypełniony różnymi rzeczami. Na ramieniu spoczywała oczywiście jego mała bestia- Prox. Taka mała jaszczurka, która niby jest potomkiem smoków… Jak ja nienawidziłem tego paskudztwa!  Nie dość, że z jego pyska co jakiś czas wybuchał płomień, to na dodatek to gryzło, a ja byłem uczulony na jego jad…
Wracając do tematu... To jeszcze nie wiedziałem, że chce uciec, po prostu wstałem w nocy, bo dręczyły mnie koszmary. Odkąd tylko sięgam pamięcią mam z nimi problemy. A tamtego wieczoru chciałem dotrzeć do pokoju siostry, bo ta zawsze mnie pocieszała po tych strasznych wizjach. Po drodze natknąłem się na Privell’a, który stał przy drzwiach wyjściowych. Oczywiście od razu zszedłem na dół do brata, by zapytać się gdzie wychodzi.
Ten tylko uśmiechnął się z bólem na twarzy, która była przysłonięta jego czarnymi włosami. Powiedział, że będzie szukał czegoś albo kogoś… Nie mogę sobie przypomnieć. Za to później się rozpłakałem, a on zaczął mnie pocieszać. Zmierzwił mi włosy i powiedział, że postara się wrócić jak najszybciej i zabierze stąd mnie, Louise- moją siostrę- oraz Lill, która była naszą wspólną przyjaciółką. Obiecał, że jeszcze się spotkamy i będziemy razem. Uwierzyłem mu i natychmiast zamilkłem. Privell kazał mi iść położyć się spać i nikomu nie mówić, że go widziałem. Kiwnąłem głową, wtuliłem się ostatni raz w brata i udałem się do swojego pokoju. Postanowiłem już nie iść do siostry, bo i tak wiedziałem, że już nie zasnę. I tego nie zrobiłem. Nazajutrz, wszyscy byli zamieszani w poszukiwanie Privell’a, a ja odsypiałem. Nie pisnąłem nikomu ani słowa o bracie, tak jak obiecałem. Po czterech miesiącach wszyscy dali sobie spokój i jakby po części zapomnieli o zniknięciu piętnastolatka. Oczywiście nie ja ani nie Louise, bo jak nie my, to kto będzie za nim tęsknił? Dorośli starali się nam wmówić, że nie żyje. Ale wiedzieliśmy, że to niemożliwe, bo kto jak kto, ale braciszek i jego potwór nie byli by na tyle głupi, by tak po prostu dać się zabić. Oni na pewno mieli plan. Zresztą obiecał mi, że wróci. Dlatego jestem pewny jego powrotu. Siostra nic nie wie o moim ostatnim spotkaniu z bratem, ale mimo tego, jej wiara też nie zmalała…
Przeciągnąłem się leniwie i ziewnąłem przysłaniając usta. Jeszcze raz zerknąłem na ten spokojny portret i udałem się do kuchni, gdzie od jakiegoś czasu dało się usłyszeć odgłosy krzątaniny. Otworzyłem drewniane drzwi i przekroczyłem próg. I nagle… Zostałem obsypany mąką. Naleciało mi trochę do nosa, dlatego kichnąłem. Cały hałas zniknął. Rozejrzałem się chwilę. W kuchni znajdowała się połowa służby, nawet Liliana, która od razu podała mi chusteczki, którymi przetarłem twarz z białego proszku. Wyglądało na to, że szykowali się do jakiegoś większego posiłku. Ale po co? Miał ktoś dzisiaj przyjechać?
- No dobra, kochani. Co się tutaj dzieje, co?- zapytałem lekko skołowany.
Pierwszy odezwał się jeden z kucharzy. Ten najgrubszy z ciemną bujną brodą.
- No szefie, to pan nie wie?! Niech się pan wstydzi! -obślizgły i podrzędny kucharzyna, aż wypluł te słowa ze swojej ociekającej tłuszczem gęby. Nie znoszę go...Ten ton wypowiedzi tego tluściocha… Ja wiem, że dla niego jestem gówniarzem, ale mu płacę, więc niech okaże jakikolwiek szacunek! Lekko się naburmuszyłem. Nie dość, że nie mam zielonego pojęcie co się szykuje, to jeszcze moi pracownicy są w stosunku do mnie agresywni. W sumie nie jestem lepszy, no ale mówi się „nie gryź ręki co jeść daje”… Czy jakoś tak.
Moja mała zielonooka przyjaciółka musiała zauważyć, że za chwilę wybuchnę gniewem, dlatego złapała mnie za rękę i lekko pociągnęła na dół, bym znalazł się na jej poziomie. Spojrzała na mnie swoimi ogromnymi, błyszczącymi ślepiami i szepnęła:
- Paniczu… Przecież dzisiaj wraca panienka Louise- uśmiechnęła się łagodnie.  Od razu się rozchmurzyłem. Jednak poczułem jak automatycznie, moja twarz czerwienieje. Odwróciłem więc głowę od Liliany i wymamrotałem:
- Aha, d-dobrze wiedzieć, zapomniałem- przyznałem po chwili, a parę osób na sali się roześmiało. Później się lekko ocknąłem, gdy moja twarz wróciła do normalnych kolorów. Zwróciłem się  do wszystkich:
- A ktokolwiek wie, kiedy będzie?
- Już jest.
Znowu odpowiedziała mi Lill, która pociągnęła mnie na korytarz. Później powlekła do salonu i tam mnie zostawiła. Lekko się rozejrzałem. W sumie nie ciężko było dostrzec kobiecą sylwetkę, która wesoło kręci się wokół regałów z książkami. Jednak nie wyglądała ona jak Louise. To znaczy zachowanie było identyczne, bo ona nigdy nie może normalnie stać w miejscu. Ale ten kolor włosów… Dlaczego akurat fioletowy, co? Nie to, że mi się nie podoba, czy coś…
Moja siostra odwróciła się i niemal w podskokach do mnie doszła. Gdy już była wystarczająco blisko, rzuciła się na moją szyję. Ścisnęła mnie tak mocno, że gdyby stała tak przez chwilę na pewno by mnie udusiła. Na szczęście szybko się odsunęła i na końcu poklepała mnie po głowie.
- Urosłeś młody, wiesz?- wyszczerzyła zęby w uśmiechu- niedługo mnie przerośniesz. Jestem pewna.
- No, na pewno- zaśmiałem się- A tak w ogóle to jak tam praca? Mówiłaś, że ostatnio zwolnili cię z…
-Ciii…- uciszyła mnie pokazując palcem na usta- Nie przypominaj mi tej porażki. To w ogóle nie była praca! Siedziałam tylko i stemplowałam paczki albo sprawdzałam, czy można je przesłać ze świata czarodziei- tutaj. Kompletna nuda! Za to znalazłam coś ciekawszego, dlatego w tym roku ładnie odprowadzę cię do Aoksu! No zgaduj, zgaduj na co mnie przyjęli!
Odpowiedziałem bez zastanowienia:
- Pewnie jako sprzątaczkę w szkole- uśmiechnąłem się złośliwie.
-Osz ty…!- Louise rzuciła się na mnie i zaczęła mnie łaskotać.
- No dobra, dobra. Żartowałem! Nie mam zielonego pojęcia!- poddałem się i po chwili ona odsunęła się ode mnie- No ale, pochwal się.
- Zostałam nauczycielką „aktywności fizycznej”. To coś jak „wychowanie fizyczne” tych nie- magicznych, wiesz?
- Nie mogę sobie wyobrazić ciebie w tej roli, sorki- wybuchnąłem niekontrolowanym śmiechem.
-Nie musisz sobie wyobrażać. Od września zaczynam i zobaczysz mnie w tej roli. I żeby nie było, nie dam ci fory, dlatego, że jesteś moim młodszym braciszkiem- Louise szturchnęła mnie łokciem w żebra. Nie przestałem się śmiać i w końcu i jej się to udzieliło. Spotkanie przerwało nam pukanie do drzwi. Któraś z pokojówek oznajmiła, że kolacja gotowa. Podali ją nam na ogromnym stole, który stał na środku salonu. Fioletowa-głowa spojrzała się na mnie z wyrzutem, bo ona nigdy nie lubiła tych oficjalnych „uczt”, ja tylko dałem jej znać, że nie kazałem niczego takiego przygotowywać. To, że zapomniałem o jej przyjeździe to już inna bajka…
Zasiedliśmy do posiłku. Ja od razu wziąłem się za makaron z serem i z brokułami, bo to moje ulubione danie. Louise oczywiście chwyciła w rękę nóżkę kurczaka i zaczęła ją przygryzać. Podczas jedzenia, żadne z nas się nie odezwało. Dopiero, gdy odeszliśmy od stołu zaczęliśmy ponownie rozmawiać. 
- Zacznij się dzisiaj pakować, Ian. Jutro mamy wyjechać z samego rana.
- A co z rzeczami potrzebnymi do Akademii?- zapytałem- Przecież nie mam niczego.
- Spokojnie, wszystko kupiłam za ciebie i kazałam wysłać natychmiast do szkoły. Zobacz jaką masz odpowiedzialną siostrę!
- Odpowiedzialną, powiadasz? Masz przecież dwadzieścia jeden lat i to chyba powinno być normalne, że dbasz o młodsze rodzeńswto, no nie?
- Daj mi się tym nacieszyć. Jesteś zupełnie jak Privell!- gdy tylko to powiedziała wszystko umilkło. Nawet ptaki za oknem. Wiedziałem, że nadal o nim myśli, że go nie zapomniała, a to tylko potwierdziło moje przekonania. Uśmiechnąłem się pod nosem i lekko poklepałem Louise po plecach.
- No dobrze siostrzyczko, ja już sobie pójdę. Trzym się.
Odwróciłem się na pięcie i wyszedłem z salonu. Wspiąłem się potem po polerowanych hebanowych schodach i doszedłem do swojego pokoju. Spod łóżka wyjąłem dosyć sporą, obszywaną skórą, walizkę z kilkoma naklejkami i zacząłem się pakować… Jakim cudem mogłem zapomnieć, że już jutro wyjeżdżam...? Ostatnio zapominam o zbyt wielu rzeczach...

***

Karta postaci- Ian Shedler

Imię: Ian
Nazwisko: Shedler
Rasa: Czarodziej, chociaż jego przodkowie byli związani z Nefilami
Wiek: 15 z hakiem
Charakter: Wydaje się być lekko zadufany w sobie, ale tak naprawdę ma dobre serce i za każdym razem stara się ochronić tych, na których mu zależy. Szybko się przywiązuje i nigdy się nie poddaje.
Naradowość: Pochodzi z Wielkiej Brytanii (jak Alice) Matka jest Polką, ojciec Brytyjczykiem.
Coś do czego ma słabość: Czekolada, ludzie w potrzebie.
Coś czego nie lubi: Koty!
Choroby: Choroba lokomocyjna
Mówi biegle po (oprócz angielskiego):
-polsku
-francusku
-hiszpańsku