Na wrzosowiska
spłynął mglisty poranek. Słońce, jakby uśpione,
wyglądało z za szarych chmur- które sunęły leniwie przez równie szare
niebo. Nic nie zapowiadało słonecznego
dnia.
Już od dawna nie
spałem. Oparty o ramę łóżka próbowałem złapać oddech. Z wykrzywioną od
przerażenia twarzą, mogłem zrobić tylko jedno- zakryć ją. Przyłożyłem więc ręce,
kompletnie zasłaniając oczy. Spłynęło mi parę łez, które zaraz potem wytarłem.
Trzęsły mi się
kolana i czułem jak dygoczę. Tylko moje sny mogą doprowadzić mnie do takiego
stanu. Koszmary wyłonione z najgłębszych zakamarków mojego umysłu są przecież
najgorsze… Zamknąłem powieki, aby zaraz je otworzyć z nową dawką strachu.
Jeszcze chwila i zaraz wszystko powinno wrócić do normy, więc muszę się
uspokoić.
Zsunąłem się z
łóżka i wyprostowałem swoje skostniałe ciało. Lekko się przeciągnąłem, by
pobudzić krążenie. Serce przestało mi walić, a zimny pot nie oblewał już mojego
czoła. „Mówiłem, że zaraz przejdzie, prawda?” pocieszyłem się w myśli i
uśmiechnąłem się do siebie. Podszedłem do wielkiego lustra na wpół zakrytego i
stanąłem przed nim. Mięśnie twarzy zaczęły mi się rozluźniać i nie
przypominałem zbitego psa, który z przerażeniem przyjmuje wszystko na siebie.
Wyglądałem jak przeciętny nastolatek. Może trochę za wysoki jak na swój wiek,
ale nie narzekam. Ubrany byłem w same spodenki w których zawsze lubiłem spać. Wróciłem
do normalności. Wszystko już jest w porządeczku.
Usłyszałem
skrzypienie. Kilkumetrowe, pozłacane drzwi zaczęły się otwierać. Zainteresowany
przyjrzałem się bardziej. Wychyliła się z za nich drobna, piegowata twarzyczka
z przepraszającym wzrokiem. Jej jasnozielone oczy zalśniły w nikłym promieniu
słońca, które jakby na zawołanie się pojawiło, bo chciało zwrócić moją uwagę na to, jak bardzo jej
ślepia potrafią się błyszczeć. Po chwili jednak ognista kula schowała się za
grubą warstwę chmur.
Wiedziałem przecież
kto wszedł, to była Liliana. Rok młodsza ode mnie pokojówka, która pracuje
tutaj tak jak jej ojciec. Zawsze jest pogodna mimo, że trochę nieśmiała i
niezdarna. Lubię ją najbardziej z całej służby, bo ona spędza ze mną większość
swojego wolnego czasu. Pociesza i zawsze wie kiedy potrzebuję jej najbardziej.
Akurat teraz była taka chwila, bo zawsze po moich koszmarach czuję się lepiej
po jej przybyciu.
- Dzień dobry,
paniczu- powiedziała niemal szeptem i weszła delikatnie stąpając ze srebrną
tacą, na której leżały lekarstwa i gorzka, czarna herbata. Podeszła do etażerki
przy łóżku i z nienaganną starannością położyła na stoliku ciężar. Brałem
naprawdę sporo tych wszystkich medycznych świństw, po których zawsze
zachowywałem się jak świr i odruchowo, się skrzywiłem, gdy przypomniałem sobie
ten okropny smak i uczucie, które po tym zostawało. Niechętnie przywlokłem się do łóżka i usiadłem
na nim. Teraz nie mogłem wzbudzać podejrzeń, że jeszcze śnią mi się te
koszmary. Dostanę następną porcję leków i przegapię rok w akademii, a to było
by okropne. Nie mam ochoty przechodzić jeszcze raz przez te serie pytań i
badań…
- No, dobra panie smutasie!
To ostatnia porcja w twoim leczeniu!- uśmiechnęła się milutko, mieszając
tabletki z herbatą. Wyciągnęła potem łyżkę i nalała na nią syrop. Wykrzywiłem
się w grymasie.
- Nie chcę-
mruknąłem, odwracając twarz bokiem do pokojówki.
-Niech się panicz
nie wygłupia…
Milczałem. Nie
miałem zupełnej ochoty brać tego okropieństwa do ust. Nie dość, że smakuje
obrzydliwie, to jeszcze po tym czujesz się, jakbyś był po paru piwach. Nie chcę
tego i koniec!
Liliana spokojnie
podeszła do mnie i lewą ręką złapała mnie za szczękę, delikatnie ją uchylając. Wlała
zawartość substancji i przymknęła moje usta. Z bólem przełknąłem gorzką ciecz,
łypiąc na pokojówkę jednym okiem. Ta szybko podała mi herbatę, którą też
niechętnie wypiłem do końca. Lekko mnie zemdliło, ale to było normalne. Zaraz
odczuję więcej skutków ubocznych.
- Dopóki panicz ma
jeszcze siłę, proszę się przebrać – dziewczyna lekko koślawo podeszła do szafy
i wyciągnęła zestaw moich codziennych ubrań. Wodziłem za nią wzrokiem, powoli
robiąc się ociężały. „Leki działają” pomyślałem.
Rudowłosa odwróciła
się do mnie tyłem, a ja nałożyłem w tym czasie białą, aksamitną koszulę na
ramiona, a na nogi nowe grafitowe spodnie. Skarpetki ubrałem i nałożyłem
tenisówki. Zielonooka znów stanęła przodem do mnie. Zacząłem widzieć jak przez
mgłę. Ekstra.
- Zimno mi – usłyszałem
swój, lekko stłumiony głos, który -o dziwo- sam wydobyłem odruchowo. Teraz to
już na pewno straciłem nad sobą kontrolę. Świetnie.
- Ja wiem, że to
przez te leki Ian, ja wiem- mruknęła posępnie rudowłosa kładąc rękę na moim
czole. Gdybym miał siłę na pewno zażartowałbym z tego, że Lill zwróciła się do
mnie po imieniu, a nie per „panicz”, ale byłem wtedy taki ociężały…
-Połóż się-
nakazałem dziewczynie, która z lekkim oporem przysiadła na samym krańcu łóżka,
a potem powoli się odchyliła. Miękko położyła się na jedwabnej pościeli. Nie
była zbytnio zadowolona, ale po prostu jej potrzebowałem… Wtuliłem się więc w
jej talię, obejmując ją rękoma. Przymknąłem ciężkie powieki i mruknąłem zadowolony
pod nosem.
Nagle, poczułem jak
dziewczyna gładzi mnie po włosach, śpiewając jakąś dziecinną piosenkę. Byliśmy
tak chwilę, ja na pograniczu snu i jawy. Nie odezwałem się jednak ani słowem,
bo nawet nie byłem pewny, czy mój bełkot po tych lekach będzie zrozumiały. Liliana
tez nie zaczynała rozmowy, chyba zdawała sobie sprawę z tego, że nie jestem w
stanie poprowadzić dialogu.
I było mi tak
przyjemnie, że nawet skutki leków dało się jako-tako znieść. Po jakimś czasie
zaczynałem przymykać oczy, a później przysnąłem.
Jak dobrze, że nic
mi się nie śniło…
***
Obudziłem się sam.
Musiało być już po piętnastej, bo słońce było niesamowicie ociężałe. Nieliczne chmury chyliły się ku horyzoncie, jakby czekały już na zachodzące słońce.
Wstałem
lekko obolały i doszedłem do ogromnych pozłacanych drzwi. Uchyliłem je i
ukradkiem przez nie się przemknąłem. Od razu znalazłem
się w dużym holu, rodem z gotyckich zamków. Ogromne witraże przedstawiały
wizerunki rycerzy i smoków, oczywiście- walczących. Od dziecka je podziwiałem…
Pamiętam nawet, że razem z rodzeństwem próbowaliśmy przerysować te postaci i
poprzyklejać na swoje szyby. Niestety, służba nam zabroniła, bo powiedziała, że
nikt nie będzie zdrapywał z szyby kleju. Uśmiechnąłem się sam do siebie.
Lubiłem te czasy, kiedy wszyscy byliśmy razem…
Szedłem po
czerwonym, zdobionym dywanie wzdłuż poręczy wykonanej z hebanu. Wstąpiłem na
schody zrobione z tego samego drewna i cicho stąpałem po nich, aż na parter.
Na tym piętrze znajdowały się wszystkie portrety mojej rodziny od
pradziadków, aż po moje pokolenie. Nie wiem dlaczego, ale moje nogi same mnie
tu poniosły, mimo, że nie miałem zamiaru zwiedzać tej części domu. Wzruszyłem
ramionami i skupiłem się na malunkach.
Oczywiście, że nie miałem ochoty oglądać moich przodków. Skupiłem się
tylko i wyłącznie na rodzeństwie, nawet nie na rodzicach. Zresztą, prawie w
ogóle ich nie pamiętam, więc wiedza o ich wyglądzie nie jest mi tak bardzo
potrzebna…
Najbardziej lubię ten portret, gdzie razem z moim bratem i siostrą
siedzimy pod drzewem i odpoczywamy. Jest to najspokojniejsze wspomnienie z
czasów dzieciństwa i jedno z niewielu do których lubię wracać. W końcu mój brat
kiedyś uciekł z domu i już nie odezwał się do nas. Nigdy. Miałem wtedy pięć
lat, a naszych rodziców już dawno nie było. Nie wiem co się z nimi stało i
nawet nie próbuję dociekać…
No więc, miałem pięć lat, a mój brat Privell, miał piętnaście. To była
burzliwa noc, a ja jako ostatni widziałem się z zaginionym. Pamiętam, że był
już ubrany w czarną, długą, pelerynę, a na plecach miał ogromny plecak
wypełniony różnymi rzeczami. Na ramieniu spoczywała oczywiście jego mała
bestia- Prox. Taka mała jaszczurka, która niby jest potomkiem smoków… Jak ja
nienawidziłem tego paskudztwa! Nie dość,
że z jego pyska co jakiś czas wybuchał płomień, to na dodatek to gryzło, a ja
byłem uczulony na jego jad…
Wracając do tematu... To jeszcze nie wiedziałem, że chce uciec, po prostu
wstałem w nocy, bo dręczyły mnie koszmary. Odkąd tylko sięgam pamięcią mam z
nimi problemy. A tamtego wieczoru chciałem dotrzeć do pokoju siostry, bo ta zawsze
mnie pocieszała po tych strasznych wizjach. Po drodze natknąłem się na
Privell’a, który stał przy drzwiach wyjściowych. Oczywiście od razu zszedłem na
dół do brata, by zapytać się gdzie wychodzi.
Ten tylko uśmiechnął się z bólem na twarzy, która była przysłonięta
jego czarnymi włosami. Powiedział, że będzie szukał czegoś albo kogoś…
Nie mogę sobie przypomnieć. Za to później się rozpłakałem, a on zaczął mnie
pocieszać. Zmierzwił mi włosy i powiedział, że postara się wrócić jak
najszybciej i zabierze stąd mnie, Louise- moją siostrę- oraz Lill, która była
naszą wspólną przyjaciółką. Obiecał, że jeszcze się spotkamy i będziemy razem.
Uwierzyłem mu i natychmiast zamilkłem. Privell kazał mi iść położyć się spać i
nikomu nie mówić, że go widziałem. Kiwnąłem głową, wtuliłem się ostatni raz w
brata i udałem się do swojego pokoju. Postanowiłem już nie iść do siostry, bo i
tak wiedziałem, że już nie zasnę. I tego nie zrobiłem. Nazajutrz, wszyscy byli
zamieszani w poszukiwanie Privell’a, a ja odsypiałem. Nie pisnąłem nikomu ani
słowa o bracie, tak jak obiecałem. Po czterech miesiącach wszyscy dali sobie
spokój i jakby po części zapomnieli o zniknięciu piętnastolatka. Oczywiście nie
ja ani nie Louise, bo jak nie my, to kto będzie za nim tęsknił? Dorośli starali
się nam wmówić, że nie żyje. Ale wiedzieliśmy, że to niemożliwe, bo kto jak
kto, ale braciszek i jego potwór nie byli by na tyle głupi, by tak po prostu
dać się zabić. Oni na pewno mieli plan. Zresztą obiecał mi, że wróci. Dlatego
jestem pewny jego powrotu. Siostra nic nie wie o moim ostatnim spotkaniu z
bratem, ale mimo tego, jej wiara też nie zmalała…
Przeciągnąłem się leniwie i ziewnąłem przysłaniając usta. Jeszcze raz
zerknąłem na ten spokojny portret i udałem się do kuchni, gdzie od jakiegoś
czasu dało się usłyszeć odgłosy krzątaniny. Otworzyłem drewniane drzwi i
przekroczyłem próg. I nagle… Zostałem obsypany mąką. Naleciało mi trochę do
nosa, dlatego kichnąłem. Cały hałas zniknął. Rozejrzałem się chwilę. W kuchni
znajdowała się połowa służby, nawet Liliana, która od razu podała mi
chusteczki, którymi przetarłem twarz z białego proszku. Wyglądało na to, że
szykowali się do jakiegoś większego posiłku. Ale po co? Miał ktoś dzisiaj
przyjechać?
- No dobra, kochani. Co się tutaj dzieje, co?- zapytałem lekko
skołowany.
Pierwszy odezwał się jeden z kucharzy. Ten najgrubszy z ciemną bujną
brodą.
- No szefie, to pan nie wie?! Niech się pan wstydzi! -obślizgły i podrzędny kucharzyna, aż wypluł te słowa ze swojej ociekającej tłuszczem gęby. Nie znoszę go...Ten ton
wypowiedzi tego tluściocha… Ja wiem, że dla niego jestem gówniarzem, ale mu
płacę, więc niech okaże jakikolwiek szacunek! Lekko się naburmuszyłem. Nie
dość, że nie mam zielonego pojęcie co się szykuje, to jeszcze moi pracownicy są
w stosunku do mnie agresywni. W sumie nie jestem lepszy, no ale mówi się „nie
gryź ręki co jeść daje”… Czy jakoś tak.
Moja mała zielonooka przyjaciółka musiała zauważyć, że za chwilę
wybuchnę gniewem, dlatego złapała mnie za rękę i lekko pociągnęła na dół, bym
znalazł się na jej poziomie. Spojrzała na mnie swoimi ogromnymi, błyszczącymi
ślepiami i szepnęła:
- Paniczu… Przecież dzisiaj wraca panienka Louise- uśmiechnęła się
łagodnie. Od razu się rozchmurzyłem.
Jednak poczułem jak automatycznie, moja twarz czerwienieje. Odwróciłem więc
głowę od Liliany i wymamrotałem:
- Aha, d-dobrze wiedzieć, zapomniałem- przyznałem po chwili, a parę
osób na sali się roześmiało. Później się lekko ocknąłem, gdy moja twarz wróciła
do normalnych kolorów. Zwróciłem się do
wszystkich:
- A ktokolwiek wie, kiedy będzie?
- Już jest.
Znowu odpowiedziała mi Lill, która pociągnęła mnie na korytarz.
Później powlekła do salonu i tam mnie zostawiła. Lekko się rozejrzałem. W sumie
nie ciężko było dostrzec kobiecą sylwetkę, która wesoło kręci się wokół regałów
z książkami. Jednak nie wyglądała ona jak Louise. To znaczy zachowanie było
identyczne, bo ona nigdy nie może normalnie stać w miejscu. Ale ten kolor
włosów… Dlaczego akurat fioletowy, co? Nie to, że mi się nie podoba, czy coś…
Moja siostra odwróciła się i niemal w podskokach do mnie doszła. Gdy
już była wystarczająco blisko, rzuciła się na moją szyję. Ścisnęła mnie tak
mocno, że gdyby stała tak przez chwilę na pewno by mnie udusiła. Na szczęście
szybko się odsunęła i na końcu poklepała mnie po głowie.
- Urosłeś młody, wiesz?- wyszczerzyła zęby w uśmiechu- niedługo mnie
przerośniesz. Jestem pewna.
- No, na pewno- zaśmiałem się- A tak w ogóle to jak tam praca?
Mówiłaś, że ostatnio zwolnili cię z…
-Ciii…- uciszyła mnie pokazując palcem na usta- Nie przypominaj mi tej
porażki. To w ogóle nie była praca! Siedziałam tylko i stemplowałam paczki albo sprawdzałam, czy można je przesłać ze świata czarodziei- tutaj. Kompletna
nuda! Za to znalazłam coś ciekawszego, dlatego w tym roku ładnie odprowadzę cię
do Aoksu! No zgaduj, zgaduj na co mnie przyjęli!
Odpowiedziałem bez zastanowienia:
- Pewnie jako sprzątaczkę w szkole- uśmiechnąłem się złośliwie.
-Osz ty…!- Louise rzuciła się na mnie i zaczęła mnie łaskotać.
- No dobra, dobra. Żartowałem! Nie mam zielonego pojęcia!- poddałem
się i po chwili ona odsunęła się ode mnie- No ale, pochwal się.
- Zostałam nauczycielką „aktywności fizycznej”. To coś jak „wychowanie
fizyczne” tych nie- magicznych, wiesz?
- Nie mogę sobie wyobrazić ciebie w tej roli, sorki- wybuchnąłem
niekontrolowanym śmiechem.
-Nie musisz sobie wyobrażać. Od września zaczynam i zobaczysz mnie w
tej roli. I żeby nie było, nie dam ci fory, dlatego, że jesteś moim młodszym
braciszkiem- Louise szturchnęła mnie łokciem w żebra. Nie przestałem się śmiać
i w końcu i jej się to udzieliło. Spotkanie przerwało nam pukanie do drzwi.
Któraś z pokojówek oznajmiła, że kolacja gotowa. Podali ją nam na ogromnym stole,
który stał na środku salonu. Fioletowa-głowa spojrzała się na mnie z wyrzutem,
bo ona nigdy nie lubiła tych oficjalnych „uczt”, ja tylko dałem jej znać, że
nie kazałem niczego takiego przygotowywać. To, że zapomniałem o jej przyjeździe
to już inna bajka…
Zasiedliśmy do posiłku. Ja od razu wziąłem się za makaron z serem i z
brokułami, bo to moje ulubione danie. Louise oczywiście chwyciła w rękę nóżkę
kurczaka i zaczęła ją przygryzać. Podczas jedzenia, żadne z nas się nie
odezwało. Dopiero, gdy odeszliśmy od stołu zaczęliśmy ponownie rozmawiać.
- Zacznij się dzisiaj pakować, Ian. Jutro mamy wyjechać z samego rana.
- A co z rzeczami potrzebnymi do Akademii?- zapytałem- Przecież nie
mam niczego.
- Spokojnie, wszystko kupiłam za ciebie i kazałam wysłać natychmiast
do szkoły. Zobacz jaką masz odpowiedzialną siostrę!
- Odpowiedzialną, powiadasz? Masz przecież dwadzieścia jeden lat i to
chyba powinno być normalne, że dbasz o młodsze rodzeńswto, no nie?
- Daj mi się tym nacieszyć. Jesteś zupełnie jak Privell!- gdy tylko to
powiedziała wszystko umilkło. Nawet ptaki za oknem. Wiedziałem, że nadal o nim
myśli, że go nie zapomniała, a to tylko potwierdziło moje przekonania.
Uśmiechnąłem się pod nosem i lekko poklepałem Louise po plecach.
- No dobrze siostrzyczko, ja już sobie pójdę. Trzym się.
Odwróciłem się na pięcie i wyszedłem z salonu. Wspiąłem się potem po
polerowanych hebanowych schodach i doszedłem do swojego pokoju. Spod łóżka
wyjąłem dosyć sporą, obszywaną skórą, walizkę z kilkoma naklejkami i zacząłem
się pakować… Jakim cudem mogłem zapomnieć, że już jutro wyjeżdżam...? Ostatnio zapominam o zbyt wielu rzeczach...
***